Podróż Rumuńskie impresje
Lubię wyjazdy podczas których nie muszę zaczynać i kończyć dnia od śledzenia prognoz pogody. Wydawało mi się, że Rumunia w lecie to raczej pod względem pogodowym bezpieczny kierunek. Wyjazd przesunąłem o tydzień bo upały w Rumunii panowały jeszcze bardziej uciążliwe niż w Polsce a zwiedzanie bukowińskich monastyrów bądź transylwańskich miasteczek w 40 stopniowym upale mogłoby być ciężkie do zniesienia. Ale teraz prognozy były wręcz wymarzone: 22-25°C, do tego słonecznie. Idealnie.
Do Rumunii docieramy szybko. Choć nie było łatwo, to udało nam się oprzeć pokusie postoju w tokajskich winnicach przez które przejeżdżaliśmy. Tę przyjemność postanowiliśmy zostawić sobie na drogę powrotną. Już pierwsze kilometry naszej podróży przez Rumunię obalają wszystkie stereotypy, które funkcjonują w wyobraźni Polaków o tym kraju. Zamiast biedy, dziurawych dróg i wszechobecnych dacii możemy podziwiać wioski pełne pałaców (tak chyba powinno się określać te ogromne domy w bardzo oryginalnym stylu), najnowsze modele luksusowych samochodów jeżdżące po bardzo dobrych drogach. Nic się nie zgadzało z naszymi wyobrażeniami o tym kraju. Wprawdzie im dalej w głąb Rumunii tym częściej można spotkać na drogach dacię, domy stają się uboższe a i zdarzają się drogi o gorszej nawierzchni ale pierwsze wrażenie jest ogromne.
Maramuresz bo od tego regionu Rumuni zaczynamy zaskakuje nas jeszcze ludźmi na ulicach. Wszyscy w kolorowych, ludowych strojach (choć kolory tych strojów stają się wraz z wiekiem osoby, która go nosi coraz bardziej stonowane aż do czerni w przypadku osób starszych). Jest to tutaj naturalne i bardzo powszechne. Tak jest we wszystkich miasteczkach i wioskach w każdą niedzielę. Co chwilę mijamy orszak weselny, w którym młoda para ubrana oczywiście na ludowo jedzie w kabriolecie BMW bądź Audi. Miejscowi nie pozwalają nam biernie przyglądać się z boku, ruszają do nas z półmiskami pełnymi ciast i alkoholem…
Jak już udaje nam się dojść do siebie po takim przywitaniu w Rumunii udajemy się do Săpânțy gdzie znajduje się jeden z najbardziej oryginalnych cmentarzy na świecie. W Maramureszu nawet na cmentarzu jest radośnie. Wesoły Cmentarz w Sapancie to kilkaset błękitnych krzyży z obrazkami i epitafiami komentującymi zawód, cechy charakteru i przyzwyczajenia nieboszczyka, a także sposób, w jaki zginął. Może to i sztuka naiwna ale jaka urocza. Największą atrakcją Maramureszu oprócz Wesołego Cmentarza są zabytkowe drewniane cerkwie z charakterystycznymi strzelistymi wieżami. Budowniczy prześcigali się w stawianiu coraz wyższych i smuklejszych wież sięgających nieba Najcenniejsze zostały wpisane na listę UNESCO. Przejeżdżamy przez wioski Bârsana, Rozavlea, Ieud, Bogdan Vodă a w każdej zabytkowa cerkiew, bogato rzeźbione bramy wjazdowe, ludzie w strojach ludowych i kolejne wesela. Zostawiamy wesoły i kolorowy Maramuresz w dole bo na koniec dnia podjeżdżamy pod Przełęcz Prislop, miejsce magiczne rozdzielające Maramuresz od Bukowiny. Czar tego miejsca trochę przyćmił widok pobojowiska po festynie który odbywał się tu popołudniu.
Ten dzień miał nam upłynąć pod znakiem bukowińskich, malowanych klasztorów, jednej z największych atrakcji Rumunii. Zanim dotarliśmy do pierwszego z nich mogliśmy się przekonać o trafności określenia dulce Bukovina (słodka Bukowina) jakim powszechnie określa się ten rejon Rumunii. Łagodne góry, łąki, malownicze wioski a wszystko spowite poranną mgiełką – widoki słodziutkie. Po tak pysznym śniadaniu przyszła kolej na dania główne dzisiejszego dnia czyli wielką piątkę – pięć najcenniejszych malowanych klasztorów wpisanych na Światową Listę Dziedzictwa Kulturowego UNESCO. Klasztory pochodzą z XV i XVII w. a swoją sławę zawdzięczają malowidłom, które pokrywają zewnętrzne ściany. Zaczynamy od Mănăstirea Moldoviţa. Jesteśmy tu wcześniej rano, nie ma jeszcze żadnego turysty a zakonnice są tak zajęte porannymi obowiązkami, że wpuszczają nas nie pobierając opłaty… Czyżby kierowały się zasadą: kto rano wstaje…? Pierwszy malowany klasztor i do tego zwiedzany w całkowitej ciszy robi na nas ogromne wrażenie. Tak sielsko już nie jest w kolejnym klasztorze w Voroneț. Wprawdzie malowidła jeszcze bardziej okazałe, określane nawet jako „Kaplica Sykstyńska Wschodu”, ale turystów już sporo. Każdy chce zobaczyć słynny Sąd Ostateczny. Wchodząc do kolejnego klasztoru w Humorului zakonnica pracująca w kasie nienaganną polszczyzną oznajmia, że do zapłaty jest siedemnaście lei. Czyżby była Polką? Okazuje się, że nie a tak bezbłędnej wymowy bądź co bądź trudnego liczebnika nauczyła się od turystów.
Zanim docieramy do kolejnego klasztoru przejeżdżamy przez polską wieś Kaczyka (Cacica). Polacy mieszkają tu od XVIII w. i w dalszym ciągu mówią w języku ojczystym. Cała wioska była zajęta sprzątaniem po odpuście, który przypada tu 15 sierpnia i jest najważniejszym świętem dla katolików w całej Rumunii a ściąga do tutejszego sanktuarium nie tylko Polaków ale też katolickich Rumunów, Węgrów i Niemców.
Jedna rzecz która nas ogromnie zaintrygowała w Rumunii to furmanki. I nie sam fakt że są i jest ich na drogach wiele ale to, że każda posiada tablicę rejestracyjną tak jak samochód ! Czy muszą mieć wykupione winiety jak każdy samochód poruszający się po rumuńskich drogach, tego już nie wiem…
Kolejny klasztor znajduje się w Arbore. Jest on najmniej okazały z całej piątki, malowidła są najbardziej zniszczone stąd też najczęściej jest pomijany przez turystów. Za to klasztor w Sucevița to prawdziwe ukoronowanie szlaku wielkiej piątki. Największy, najwspanialszy i do tego ten bonus dla tych, którzy zadadzą sobie trud wspinaczki na stromy pagórek znajdujący się tuż przy klasztornych murach. Widok bezcenny!
Po bukowińskich, malowanych klasztorach przyszła kolej na mołdawskie klasztory. Niemalowane ale o równie długiej historii i pięknej architekturze. Zwiedzamy XV-wieczny monastyr Putna (zwany „bukowińskim Wawelem”), potem monastyr Dragomirna. Przy tym drugim nerwowo poszukujemy jeziora. Czytałem w jednym z przewodników, że mury potężnego monastyru przeglądające się w wodach jeziora to jeden z najbardziej malowniczych widoków w Rumunii. Monastyr jest i jak było w opisie faktycznie potężny ale po jeziorze ani śladu. Okazało się że jezioro owszem było, choć to raczej był rozległy staw, z którego wodę spuszczono, dno zarosło trawą i przez to widok trochę mniej malowniczy…
Między monastyrami Putna i Dragomirna trafiamy na jeszcze jedną malowaną cerkiew w Pătrăuți. Mimo że jest mała i polichromia zewnętrzna zachowała się tylko częściowo to prezentuje się uroczo. Po chwili zjawia się opiekujący się nią duchowny. Już wie, że jesteśmy z Polski, z Krakowa (rozszyfrował tablice rejestracyjne naszego samochodu) i leje miód na nasze serca komplementując nasze miasto, które miał okazję zwiedzić. Potem chwali się ‘swoją’ cerkwią, długo objaśniając nam sceny na wewnętrznych, bardzo dobrze zachowanych polichromiach. Późnym wieczorem docieramy do Suceavy. Nocujemy koło bardzo ładnie oświetlonego kompleksu klasztornego Zamca. Już popołudniu zaczęła się psuć pogoda ale nie przypuszczaliśmy jakie kłopoty czekają nas w kolejnych dniach.
Od rana leje i jest zimno. W deszczu zwiedzamy monastyry w Neamț i Secu. To już ostatnie na naszej trasie klasztory w mołdawskim stylu.
Deszcz, chmury i mgła uniemożliwia nam podziwianie uroków Karpat przez, które się przedzieramy w kierunku Transylwanii. Docieramy do Wąwozu Bicaz określanego jako cud natury. Jest to wąska szczelina w skałach na dnie której z trudem mieści się rwący potok i droga. Po bokach pionowe ściany sięgają nieba, (mają wysokość ok.400m), choć tego dnia ginęły gdzieś w chmurach. W tych ‘okolicznościach przyrody’ miejsce to wygląda bardzo tajemniczo i nastrojowo.
Kolejna przełęcz, na której dopadła nas burza i wjeżdżamy do Transylwanii a precyzyjniej do jej wschodniej części zwanej Szeklerszczyzną. To tzw. Małe Węgry gdzie Rumunii są mniejszością a próba rozmowy po rumuńsku może się skończyć awanturą. Mieszkańcy manifestują swoją narodowość wywieszając na samochodach węgierskie flagi. Wreszcie przestało padać i zrobiło się ciepło gdyby jeszcze słońce zechciało zaświecić…
Dojeżdżamy do Sighișoary. Na wzgórzu blisko górnego miasta znajduje się nasz pensjonat. Widok z pokoju przez ogromne okno zapiera dech w piersiach. Bądź co bądź nazwa pensjonatu (Panorama) do czegoś zobowiązuje. Ruszamy na spacer i gdy już mamy wkraczać w obręb murów starówki zaczyna grzmieć. Czując głód postanawiamy zjeść obiad (oczywiście rumuński zestaw obowiązkowy: ciorbă de burtă i mici) licząc na to, że w tym czasie burza się wyszaleje. Plan się prawie udał bo po obiedzie przestało padać ale tylko na chwilę. Po chwili rozpętała się kolejna burza. Godzinę czekamy obserwując jak stromymi, brukowanymi uliczkami płyną rzeki. Przestaje lać a my próbujemy po raz kolejny zwiedzić górne miasto. Po godzinie nadchodzi kolejna burza. Uciekamy do taksówki. Starszy kierowca dacii mówi tylko po … węgiersku. Nazwa pensjonatu nic mu nie mówi i nie rozumie ani słowa po angielsku… Jeździ w korporacji więc próbujemy wytłumaczyć dyspozytorowi przez telefon, że znamy drogę i poprowadzimy kierowcę. Po kilkuminutowej wymianie zdań w mieszaninie angielsko- niemiecko-węgiersko-rumuńskiej ruszamy. Leje wściekle, przez zaparowane szyby dacii nic nie widać ale szczęśliwie dojeżdżamy pod pensjonat. Kierowca nie może uwierzyć, że to tu bo przejechaliśmy zaledwie 700 metrów. Taksometr wskazał mu 3,18 leja. Pyta czy nie zapłacilibyśmy mu choć 5 lei. Oczywiście nie protestujemy bo to ok. 4,5 zł czyli mniej niż jednorazowy przejazd komunikacją miejską w Krakowie…
Wieczór spędzamy w międzynarodowym gronie. Są turyści rumuńscy, starsi Niemcy a raczej Sasi, którzy kilkadziesiąt lat temu wyjechali z tych ziem i gospodarz Węgier, który częstuje nas palinką. Mocna. Rumun, widząc grymas na mojej twarzy, mówi „Welcome to Romania”. Reszta towarzystwa przez grzeczność nie protestuje choć każdy ze zgromadzonych zapewne miał inne zdanie co do tej Rumunii w sercu Transylwanii…
Na górze w pokoju czekała na nas jeszcze piękna, wieczorna panorama Sighișoary. Mieliśmy nadzieję, że rano wreszcie będziemy mogli zwiedzić tę uroczą starówkę suchą stopą…
Wczesnym rankiem wykorzystując to, że nie pada ruszamy zwiedzać Sighișoarę. Po wejściu na starówkę zaczyna padać… Czy to jakaś klątwa? A może wręcz przeciwnie? Podczas deszczu, zatłoczone zwykle uliczki stają się zupełnie puste a spowite mgłą pastelowe domki wyglądają magicznie.Jedną z największych atrakcji Transylwanii są warowne kościoły. Można je spotkać w wielu miasteczkach i wioskach. Budowali je Sasi w okresie między XII a XVII wiekiem. Gdy zbliżały się hordy innowierców cała wieś chroniła się wraz z dobytkiem w murach takiego kościoła. Zaczynamy od kościoła w Biertanie. To chyba najpiękniejszy z warownych kościołów wznoszący się dumnie ponad wioską. Najefektowniej prezentuje się oglądany z okolicznych pagórków. Polną drogą gramolimy się na jeden z nich nie zważając na to że po ostatnich ulewach błoto sięga nam prawie po kolana… Warto było…
Potem oglądamy kościół w Saschiz i jedziemy do Viscri. Tu znajduje się kolejny świetnie zachowany kościół warowny do tego otoczony typowo saską wioską. To prawdziwie żywy skansen. Wszystko jakby sprzed wieków włącznie z drogą która prowadzi do Viscri. To zdecydowanie najgorsza droga w Rumunii. Zapewne zarząd dróg w Rumunii postanowił ją zostawić w takim stanie by już na kilka kilometrów przed wioską przenieść turystów w zamierzchłe czasy. Mimo kilkunastokilometrowej drogi przez mękę dociera tu wielu turystów.
W Rupea możemy podziwiać kolejny wynalazek transylwańskich Sasów – twierdzę chłopską. Pełniły one (bo jest ich w Transylwani kilka) podobną funkcję co warowne kościoły tylko były większe i jeszcze bardziej trudne do zdobycia. W Homorod czekała nas niemiła niespodzianka. Znajdujący się tu warowny kościół, wygląda z zewnątrz imponująco, znajduje się na liście UNESCO i w dalszym ciągu pełni swoją funkcję czyli jest nie do zdobycia. Zamknięty na cztery spusty… Trudno, pewnie na przestrzeni wieków nie tylko my musieliśmy obejść się smakiem :)
Niepowodzenie rekompensujemy sobie w Prejmer. Tutejszy warowny kościół podczas oblężeń zamieniał się w samowystarczalne miasteczko. Duże wrażenie robi widok kilkuset drzwi wychodzących na dziedziniec. Wygląda to jak współczesne więzienie.
Z Prejmer kierujemy się w kierunku Buzau. Chcemy dojechać jak najbliżej wulkanów błotnych, które mamy zamiar obejrzeć kolejnego dnia. Droga prowadząca przez góry na mapie oznaczona jest jako utwardzona. O tym, że mogą nas czekać problemy można wnioskować także po czasie jaki do przejechania tej drogi wskazuje nam nawigacja. W rzeczywistości droga jest doskonała, widoki piękne. Szkoda tylko, że chmury wiszą tak nisko.
Prognozy na ten dzień przewidywały deszcz od godziny 10. By przed nim zdążyć zjawiamy się w Paclele Mici wcześnie rano. Jesteśmy sami. Jest cicho i możemy usłyszeć jak bulgoczą wulkany. Na aktywnych kraterach tworzą się duże błotne bańki. Krajobraz jest księżycowy. Ten fenomen na skalę światową jest dopiero odkrywany przez turystów. Póki co pomija go większość przewodników ale widziałem już ofertę tego miejsca w wycieczce objazdowej. Teraz można chodzić gdzie się chce, choć rozsądek podpowiada ostrożność. Błoto jest toksyczne. Pewnie z czasem zostaną wyznaczone trasy albo wulkany zostaną zadeptane. Warto się śpieszyć. Drugim stanowiskiem z wulkanami błotnymi jest Paclele Mari. Większość zwiedzających wulkany uważa, że małe jest piękne (tutaj raczej piękniejsze) bo po rumuńsku mici znaczy małe a mari –wielkie. Niemniej i tu doznania są nieziemskie. Na ziemię sprowadza nas deszcz. Niestety zaczęło padać wcześniej niż prognozowano…
Dojeżdżamy do Braszowa. Na szczęście nie pada. Pozwala nam to nacieszyć oczy widokami na miasto z cytadeli, wzgórza Tâmpa i murów obronnych położonych na przeciwległym wzgórzu. Jeżeli ktoś kiedyś stworzyłby ranking miast ze względu na ilość atrakcyjnych punktów widokowych to Braszów na pewno byłby w ścisłej światowej czołówce. Położenie Braszowa w wąskiej i głębokiej dolinie ma dodatkowo tę zaletę, że zmieściło się tu jedynie stare miasto. Wszystko co współczesne znajduje się gdzieś z tyłu i nie kłuje w oczy gdy patrzy się z któregokolwiek z wymienionych punktów. Nad starym Braszowem dominuje Czarny Kościół największa budowla sakralna pomiędzy Wiedniem a Stambułem. Przeciwieństwem tego kolosa jest str. Sforii uważana za najwęższą uliczkę w Europie. Osobliwości w Braszowie jest więcej chociażby cerkiew znajdująca się na rynku a w zasadzie cofnięta w głąb podwórza co sprytnie maskuje „fałszywa” fasada.Żal wyjeżdżać z Braszowa, tym bardziej że nawet jedząc śniadanie mamy piękny widok z restauracji hotelowej na Czarny Kościół, cytadelę i morze czerwonych dachów saskiej starówki. Mimo tych pokus nie dajemy się wyciągnąć na jeszcze jeden spacer po pięknym Braszowie bo dzień mamy bardzo napięty… Zaczynamy od zamku chłopskiego w miejscowości Râșnov. Nieopodal jest Bran i zamek promowany jako siedziba Drakuli. Jest to daleko idące nadużycie ponieważ pierwowzór Drakuli czyli Wład Palownik najprawdopodobniej nigdy w nim nie był… Zamek jest spektakularnie położony i tajemniczo wygląda ale panująca wokół ‘drakuliada’ przybrała takie rozmiary, że miejsce to raczej odstrasza. Mimo dość wczesnej pory kolejka do kasy (jeszcze zamkniętej) wygląda na kilkugodzinne czekanie więc z ulgą opuszczamy to gniazdo kiczu. A nam spieszy się tego dnia bardzo gdyż chcemy jak najwcześniej wjechać na Szosę Transfogaraską. Wcześniej oglądamy jeszcze ‘pokręconą’ cerkiew w Curtea de Argeș. Łączy ona wszystko to, co najlepsze w architekturze Wschodu i Zachodu. Zachwyca niezliczona ilość ornamentów. Budowniczego świątyni i jego tragiczną historię opiewa „Ballada o mistrzu Manole”.
Wjeżdżamy na drogę 7C czyli legendarną Szosę Transfogaraską. By dotrzeć do jej najbardziej spektakularnego odcinka musimy pokonać kilkadziesiąt kilometrów serpentyn. Mijamy Cetatea Poienari czyli ruiny właściwego zamku Drakuli gdzie rezydował okrutny Wład Palownik, potem gigantyczną zaporę. Im wyżej się pniemy tym pogoda robi się gorsza. Zaczyna lać, do tego mgła aż wreszcie wjeżdżamy w chmury. Liczymy na to, że po drugiej stronie masywu będzie lepiej. Przejeżdżamy przez tunel i… jest jeszcze gorzej. Nie widać nawet najbliższego zakrętu a co dopiero spektakularnych ‘agrafek’ tej jednej z najbardziej emocjonujących tras w Europie. Decydujemy się poczekać godzinę licząc na to, że stanie się cud i słynna szosa pokaże swoje wdzięki. Gdy minęła godzina, postanawiamy jeszcze sobie zrobić sesję ze stadem owiec pasących się nieopodal. I gdy już zrezygnowani mamy ruszyć dalej wdajemy się w krótką rozmowę z rodakami, którzy skarżą się że kolejny dzień tu wjeżdżają i nie jest im dane zobaczyć czegokolwiek. Chyba chcą nas pocieszyć bo mówią, że wczoraj wyglądało to jeszcze gorzej. Trudno mi uwierzyć, że może być gorzej… Niemniej mamy wrażenie, że się przejaśnia. Cuda się zdarzają. Po pięciu minutach widać już całą dolinę i serpentyny najsłynniejszej rumuńskiej drogi. Ceaușescu miał wiele szalonych pomysłów. Ten jest na pewno najbardziej spektakularny szkoda tylko, że okupiony życiem kilkudziesięciu ofiar, które zginęły przy budowie tej drogi. Wszyscy, którzy tego dnia czekali by zobaczyć ten widok rzucili się do aparatów bo obawiają się że szczęście może nie trwać długo. I mają rację bo po około pół godzinie kurtyna chmur i deszczu opada i przedstawienie się kończy…
Wieczorem dojeżdżamy do Sibiu. Nocleg mamy w samym sercu klimatycznego Dolnego Miasta, tuż obok Mostu Kłamców. Spacerujemy po wspaniałej starówce do późnej nocy. Kameralne zwykle place Mare i Mica zastawione były samochodami rajdowymi. Ku naszemu zaskoczeniu okazało się że znajduje się tu meta rajdu samochodowego a płyta rynku służy za park serwisowy?!!! Widać współcześnie rządzący Rumunią absurdalnością swoich pomysłów niewiele ustępują dawnemu „Słońcu Karpat”… Do tego okazuje się, że następnego dnia etap odbędzie się na Szosie Transfogaraskiej i będzie ona zamknięta. Uff mieliśmy dzisiaj sporo szczęścia.Tak nam się spodobała jazda ‘alpejskimi’ drogami po Rumunii, że nie poprzestajemy na Szosie Transfogaraskiej. Ruszamy w kierunku Transalpiny. Zanim na nią wjedziemy zwiedzamy dwa najstarsze i najważniejsze monastyry w Oltenii: Cozia i Horezu. Transalpina to najwyżej położona droga Rumunii. W najwyższym punkcie na przełęczy Urdele osiąga 2145 m n.p.m. Prognozy przepowiadały poprawę pogody. My patrząc w kierunku Gór Parâng nie jesteśmy optymistami. Powtarza się scenariusz z Szosy Transfogaraskiej. Im wyżej tym gorzej. Przebijamy się przez kolejne pułapy chmur licząc, że wyjedziemy ponad nie. Niestety jest coraz gorzej. Na przełęczy leje, wieje, jest okropnie zimno i nic nie widać. Podchodzi do nas niemiecki motocyklista i pyta ile stopni pokazuje nasz samochodowy termometr. Jest 5°C. Tutejsi pasterze zwali niegdyś tę drogę Diabelską Ścieżką i tego dnia chyba taką była dla motocyklistów jak i rowerzystów, których też mijaliśmy. Metoda na przeczekanie dzisiaj się nie sprawdziła. Chmury się nie rozstąpiły i nie dane nam było podziwiać uroków Transalpiny w pełnej krasie. Oczywiście emocji nie brakło bo jazda tak krętą i niezabezpieczoną drogą przy widoczności prawie zerowej to niemałe przeżycie.
Po pokonaniu Transalpiny jedziemy w kierunku Polski. Im bliżej domu pogoda robi się coraz ładniejsza. Polska przywitała nas piękną pogodą i taka tu była podczas naszych rumuńskich wojaży. Cóż przynajmniej zaoszczędziliśmy na kremach przeciwsłonecznych.Zaloguj się, aby skomentować tę podróż
Komentarze
-
Z prawdziwą przyjemnością przeczytałem i obejrzałem Twoją relację z pięknej Rumunii, w której odnalazłem sporo znajomych miejsc z mojej ubiegłorocznej podróży po Transylwanii. Maramuresz, Bukowina i Mołdawia to regiony, które chciałbym odwiedzić w przyszłości... Pozdrawiam. :)
-
...a po powrocie z wyjazdu już wiesz, Hooltayko, czy prognoza była trafna ... :-) ...
-
Wspaniała relacja!Jest co czytać i oglądać.
Rumunia jest krajem wartym odwiedzenia.
Wspaniała architektura,krajobraz i ludzie.
Z przyjemnością tu zajrzałam.Co do prognozy pogody ,to akurat ja zawsze sprawdzam przed wyjazdem,jaka będzie.
Pozdrawiam-) -
ja do tego posłania ręki nie przyłożyłem, ale pocieszenie to marne...
-
...solą, Marger, sypiesz na otwarte rany, ale rację masz!...
-
skoro przysłowie mówi: "jak sobie pościelisz..." no to teraz mamy nocne koszmary
-
...ale czy to my musimy mieć koszmary? ... :-( ...
-
no ale póki co mamy Budapeszt i to taki jaki nawet Węgrom taki się nie śnił...
-
...a może dałoby się w Warszawie zrobić drugi Bukareszt?...
-
Z bazą noclegową w Rumunii nie ma problemu, nie trzeba wcześniej rezerwować hoteli, mimo sezonu wolne miejsca są. My rezerwowaliśmy wcześniej (ale to też przed samym wyjazdem) noclegi w Braszowie, Sighisoarze i Sibiu. Chcieliśmy mieszkać najbliżej centrum i żeby był parking przy hotelu a do tego żeby był tani i fajny... I takie właśnie były... Reszta noclegów to pensjonaty bądź hotele spotkane po drodze. Ceny jak w Polsce.
-
Sorki, za szybko piszę, moja klawiatura nie nadąża :)
-
Piotr znalazł sposób na klumbera. Stosuję jego sposób z powodzeniem. Zaglądam niezalogowana, kopiją link i dopiero wtedy się loguję. Polecam sposób Piotra!!!
-
Bardzo ciekawa podróż. Muszę to sama przeżyć i zobaczyć, tym bardziej, że jest bliżej niż myślałam...
Czy rezerwowaliście wcześniej noclegi, czy też szukaliście już będąc na miejscu? -
Czytam i przeglądam na raty jak to przed świętami.Ciekawa podróż!
-
...a wielu eurosceptyków marudzi, że UE grozi zglajchszaltowanie. Widać, że pod względem pogody w żadnym razie. Oczywiście, współczuję Wam tego "zróżnicowania" w czasie Waszego tam pobytu!...
-
obejrzałem wszystko, bardzo ciekawe
-
Z uwagi na to, ze nasze profile sa na Kolumberze puste, podziekowania za wspolnie wypita herbatke na Cejlonie skladum tu. Ciesze sie sie bardzo, ze wpadles i smakowala Ci zaparzona przeze mnie herbata :-)
-
...to też, ale głownie odpowiadałem starszemu, czy będziemy się bawić pociągiem. Na razie wolałem nie ustalać, o jaki pociąg chodzi ... :-) ...
-
g_firlit - dziękuję za miłe słowo
Piotrze mam nadzieję że wnuki pozdrowiłeś od kolumberowej gawiedzi -
Wspaniała relacja!
-
...ledwie przeczytałem wstęp do punktu ze słodkiej Bukowiny, a tu na skypie wnuki się pojawiły! Trudno, Marger, siła wyższa ... :-) ...
-
Olu pisząc o wybrzeżu Morza Czarnego miałem na myśli to co znajduje się między Mamaią a Mangalią. Delta Dunaju to jakby osobny rozdział, fascynujący i pewnie warty zaszycia się tam na co najmniej kilka dni...
-
Nie skreślałaby rumuńskiego M. Czarnego a zwłaszcza delty Dunaju. Jak jeszcze uda się tam trafić w czasie migracji ptaków - "ODLOT".
-
Naleza Ci sie slowa uznania i podziekowania za relacje z Rumunii. Bylem w tym kraju tylko raz i to bardzo dawno temu w czasach licealnych jeszcze i jedynie nad M.Czarnym. Z Twojej relacji dowiedzialem sie duzo ciekawych rzeczy, a najbardziej mnie zafascynowal rozdzial o wulkanach i to do tego blotnych :-) Ciesze sie bardzo, ze pojawiles sie znowu na Kolumberze mimo, ze ten nie funkcjonuje od jakiegos czasu najlepiej.
Pozdrowienia :-) -
...Marger, z Hooltayką na przykład korespondujemy w ten sposób, że wpisuję się pod pierwszym zdjęciem spod przycisku "moje zdjęcia" na (pustej po zalogowaniu "jedynce") i ona też tam odpowiada. Cóż, Kolumber serwuje nam takie gry terenowe ... :-) ...
-
Dziękuję wszystkim za miłe słowa.
Mam problem jak można odpowiadać na komentarze gdy się jest zalogowanym, POMOCY!
Piotrze udało mi się zamieścić całą podróż ale dwa dni się zmagałem z kilkoma fotkami z Kenii, które nie wiedzieć skąd się w niej znalazły i nie można ich było żadną siłą się pozbyć...
Zgadzam się z opiniami że kraj jest niedoceniany i trochę lekceważony. Może to i dobrze bo mało jest tam turystyki masowej ale turystów indywidualnych coraz więcej. Kto tam trafił jest zadowolony... Przyznam szczerze, że z premedytacją ominąłem miejsca gdzie mogłoby mi się nie podobać ze względu na zbyt duże nagromadzenie postkomunistycznych pamiątek (mam na myśli Bukareszt i wybrzeże Morza Czarnego). Zachęcam wszystkich do wybrania się tam. Wspaniali ludzie, bardzo życzliwi i mili. Do tego kraj bardzo bezpieczny co uzmysłowiłem sobie dopiero po powrocie do kraju. Jedyna rzecz na którą mogę narzekać to pogoda, która podobnie jak w Polsce latem bywa różna. No może deszczowe niże trwają dłużej ze względu na ukształtowanie Karpat w podkowę, która to zatrzymuje chmury. Rozwiązaniem problemu, jak to słusznie zauważyła Iwonka jest zabranie Adaoli i słońce gwarantowane :)
Olu (Alefur) masz rację ropiętość 30 stopniowa to chyba w Rumunii normalne bo my też mieliśmy w pierwszy dzień w Maramureszu 35 C a potem na przełęczy Urdele tylko 5 C.
Jolu, jak już Piotr wspomniał, z ciekawością obejrzymy Twoją Macedonię bo dla mnie to też kraj zupełnie nieznany. A co do mojego skupienia się na "kościołach i kaplicach" to taka jest Rumunia. Od wieków wszystko koncentrowało się wokół kościołów czy też cerkwi i większość zabytków to zabytki sakralne. Nawet współcześnie zaskakuje to że jest to kraj ludzi wierzących, choć wcześniej zupełnie tak go nie kojarzyłem. Buduje się bardzo dużo nowych cerkwi.
Treize jazda po Rumuńskich drogach naprawdę dostarcza wielu wrażeń i to prawie wyłącznie pozytywnych. Wspaniałe widokowe drogi przez góry. Należy między bajki włożyć opinie o fatalnym stanie dróg i szalonych kierowcach.
-
Duży plus za podróż i plusy na wszystkie komentarze.Oraz...podoba mi się podtytuł " Ile emocji może dostarczyć jazda
samochodem ? ".
Nigdy tego nie doświadczysz lecąc gdzieś samolotem.
Przeczytałam na spokojnie, bez logowania o Twoich rumuńskich wojażach.Zdjęcia też obejrzę w najbliższym czasie .
A warte są obejrzenia :)
-
Poczytałam, do zdjęć wrócę - widzę, że nie zależnie czy to sierpień czy wrzesień - pogoda może dostarczyć dni ciepłych, słonecznych, ale i deszczu i zimna. My otarliśmy się o temperatury od 0 st.po 30 st.
-
Bardzo ładnie opowiedziana podróż. Rzeczywiście Rumunia i pozostałe obszary karpackie nie są jeszcze zadeptane. Jeśli w minionej epoce podróżowano w tamte rejony to na wybrzeże Morza Czarnego, gdzie organizowane były wczasy z FWP (dla najmłodszych Kolumberowiczów wyjaśnienie - FWP to fundusz wczasów pracowniczych). Widziałam kilka ofert wycieczek objazdowych w których głównym punktem programu jest Transylwania nazywana Krainą Drakuli. Skupiłeś się Mariuszu na kaplicach i kościołach i to dobrze, bo nasza kultura jest tak bardzo związana z chrześcijaństwem, że one właśnie są świadkami naszej historii. Dziękując za miłe chwile pozdrawiam serdecznie.
-
Fajna relacja, wszytskiego po trochu: natura, kultura i obyczaje.
Bardzo mi się podobało. Rumunia ma jeszcze coś autentycznego i pozwala przenieść się w czasie.
Na urlop jak znalazł, bez stresu i kolejek! -
...macedońskie widoki nie należą do często prezentowanych w Kolumberze. Czekamy, Jolu, na Twoje zdjęcia zachwycając się margerowymi z Rumunii!...
-
I pomyśleć, że mogliśmy się spotkać:). Też miałam plan na Rumunię w sierpniu, ale wybrałam Macedonię. Na razie tylko rzuciłam okiem, wrócę jutro, bo z wielką przyjemnością poczytam o tym co mnie ominęło i w związku z tym jest ciągle przede mną. Pozdrawiam wszystkich odwiedzających:) i autora ze szczególną atencją:)
-
Piękna podróż, ja też należę do tych, którzy niedoceniają Rumunii, tym chętniej obejrzałam super zdjęcia, chociaż wielka szkoda, że pogoda zawiodła, chyba powinieneś jechać z Adaolą, ona ma zawsze słonko na niebie....
-
Ciekawy acz trochę niedoceniany i lekceważony kraj. Pozdrawiam
-
...są podróże w Kolumberze, które powinny być przepisywane na receptę, na polepszenie samopoczucia ... :-) ...
-
Piękna i ciekawa podróż po Bałkanach:) Gratulacje:)) Jest co czytać i oglądać:)
Ponieważ podróż jest długa,muszę ją sobie dawkować.Pozdrawiam! -
...na razie widać, że Kolumber był zainteresowany całością podróży, jeśli to całość, i po początkowych opisywanych przez Ciebie, Marger, w innym miejscu, odpuścił. Będzie co oglądać ... :-) ...